wtorek, 27 stycznia 2015

Rozdział 4

|| 5 rozdział pojawi się w dniach 24.05 - 27.05.2015r. Przepraszam, za taki wygląd bloga (wersja mobilna) nie wiem dlaczego tak wygląda i dlaczego wyświetla sie zdjęcie. Jutro postaram się to zmienić. ||

Justin Pov's
Nadal nie docierało do mnie, co właśnie się stało. Moja mama, zostawiła mnie tu samego i gdzieś sobie poszła. To tak jakby zostawiła małe dziecko samo, po tylu latach opiekowania się nim. Porzuciła mnie jak rzecz, którą można tak sobie wyrzucić i się nią w ogóle nie interesować. To co się z nią stanie. Jak skończy, z kim skończy i co kto jej zrobi. Zniszczy ją, skaże na śmierć. Tak właśnie się teraz czuje, jak taka rzecz. To po co moja matka się tak mną zajmowała? Po to, aby mnie teraz zostawić? Samego z obcymi ludźmi i jakąś blondi, która weszła do sali a ja odwróciłem się do niej tyłem, nie chciałem patrzeć przez okno, ale to było jedyne dobre wyjście w tej całej sytuacji, nie miałem żadnego zamiaru z nią gadać. Miałem nadzieję, że zaraz sobie pójdzie i da mi spokój, bo właśnie tego teraz najbardziej potrzebuje. Tego spokoju, którego miałem bardzo dużo, a teraz nie będę go miał już go w ogóle, co będzie mi cholernie utrudniało ten pobyt. Dlaczego nie mogę, siedzieć tu sam, bez nikogo. Tylko ciągle będzie ktoś przychodził i sprawdzał czy żyje.
- Hej, jestem Cailin Russo, wolontariuszka, która Cię wprowadzi w świat i życie tego ośrodka – wyczułem to, że stara się uśmiechać, choć stoję do niej tyłem. To ona i tak za zadanie ma mnie pocieszyć, wlać trochę nadziei we mnie, że będę żył, że wyzdrowieje, że wszystko będzie zakończone jednym wielkim Happy End'em, w który ja nie wierze od nigdy. Bo takie rzeczy to tylko w filmach prawda? Wszyscy żyją sobie długo i szczęśliwie, nikt nigdy na nic nie narzeka, a nawet jeśli jest już na coś chory to i tak zapewne będzie żył, bo choroba się sama cudem cofnęła, a nawet jeśli umrze to inni sobie popłaczą, a później zapomną o takiej osobie i film się kończy, ale w prawdziwym życiu jest zupełnie inaczej.
Jesteś chory na raka, wiesz że masz mało szans na to aby przeżyć, ale jednak albo walczysz albo się poddajesz, bo nie wiesz co tak naprawdę wydarzy się po twojej śmierci. Kto będzie płakał? Kto będzie myślał jak tam jest na drugim świecie? Bo chyba się tak mówi prawda? Przejście na drugi świat to śmierć. Właściwie to nikt nie wie co ktoś czuje gdy umiera, oprócz tego że temperatura jego ciała się obniża, przestaje oddychać, serce przestaje bić i po człowieku. Więc zapewne ze mną też tak się stanie w najbliższym czasie. Gdy rak już do końca zabije mnie, i sprawi ból moim bliskim, których naprawdę nie chcę krzywdzić, ale czy mam jakiś wybór? Według niektórych mam wybór, leczyć się i żyć. Przecież się leczę, ale to nie daje stu procentowej pewności, że wygram walkę z nowotworem który i tak już mnie zniszczył psychicznie i fizycznie, bardziej fizycznie niż psychicznie, bo jednak moja psychika jakoś się trzyma. Staram się nie załamać, bo jeśli ja nie będę silny to wszyscy inni wokół mnie, będą mnie traktować jak słabego człowieka, który nie radzi sobie z niczym, jest mięczakiem i trzeba traktować go lepiej lub gorzej. Ja taki nie chce być, nie chce być tak traktowany, nie poradziłbym sobie z tym. Z lekkim westchnieniem odwróciłem się w stronę dziewczyny, która nadal na mnie patrzyła swoimi zielonymi oczami.
- Taa, a ja jestem Justin – usiadłem na łóżku, nic nie mówiąc więcej. Nie miałem ochoty po prostu z nią gadać, zastanawiałem się nad tym jak ją spławić. - Wiesz nie musisz tu ze mną siedzieć jeśli nie chcesz naprawdę sam sobie dam rade - westchnąłem cicho. - naprawdę możesz sobie iść, nie potrzebuje twojej pomocy i tego gadania, że będzie dobrze bo wiem, że mam małe szanse na przeżycie. - dziewczyna patrzyła na mnie dziwnie, jej wyraz twarzy i oczy nic nie mówiły, totalna pustka, patrzyła na mnie jak na kogoś kto jest jakiś dziwny, może nigdy nie spotkała takiej osoby jak ja? Ale przecież ja nie jestem jakiś wyjątkowy, jestem taki sam jak inni ludzie tylko, że jestem chory i to naprawdę nie ma jakiegoś większego znaczenia, jak ja wyglądam.
- Nie jest Ci ciepło w tej czapce? - zapytała wskazując palcem na moją czarną czapkę, którą tylko poprawiłem i spojrzałem na nią jak na idiotkę.
- Wiesz, może mi i jest w niej ciepło, no ale wolę ją mieć na głowie naprawdę – wywróciłem oczami, ciekawe czy pani Sherlock się domyśli, że jestem łysy.
- Uważam, że powinieneś ją ściągnąć. Chodzenie w czapce przez cały czas nie jest zbyt zdrowe..tak przynajmniej brzmi moje zdanie, nie wiem może ty masz jakieś inne poglądy. - blondi poprawiła swoje włosy, nadal na mnie patrząc twarzą która nie wyrażała żadnych uczuć, troszeczkę mnie to przerażało, właściwie to ile ona ma lat? Jest tu dobrowolnie? Może ma jakąś kare i musi teraz to odpokutować zajmując się takimi jak ja? Hmm, bardzo prawdopodobne, że tak może być. No bo jednak kto chce patrzeć na umierających ludzi, w których nadzieja z każdą sekundą gaśnie.
I jakoś nie ma zamiaru wrócić na swoje miejsce i znowu zapłonąć, bo jednak ona jest bardzo potrzebna, ale myślę że we mnie jej już nie ma, już się cała wypaliła, tak samo jak ja. W końcu jestem człowiekiem i nadzieja we mnie też kiedyś zgaśnie, szkoda że tak wcześnie. 
- Płacą Ci za siedzenie ze mną, że tak tu jesteś i patrzysz na mnie? - uniosłem brew z krzywym uśmieszkiem patrząc na nią.
- Nie płacą mi, jestem tu dobrowolnie, nie mam żadnych problemów z prawem – powiedziała tak jakby czytała mi w myślach. -  I nie czytam Ci w myślach, każdy zadaje mi takie pytania więc mam przygotowane na nie odpowiedzi...coś jeszcze? - czułem że stara się nie uśmiechnąć oznajmując swoją wygraną, ale przecież tak nie jest. Nic nie wygrała no chyba, że uważa że sam nie wiem co kobieta może sobie myśleć, to taki trochę trudne w obsłudze. Kobietę powinno się poznawać codziennie po trochu aby ją dalej kochać i kochać.
- No dobra więc oprowadź mnie po tym miejscu skoro już musisz – westchnąłem cicho nadal na nią patrząc. Była dość drobna, a jej zielone oczy błądziły po wszystkim tylko nie po mnie. - Coś się stało? - zapytałem patrząc na nią uważnie, ona się tylko uśmiechnęła wychodząc z sali, wyszedłem za nią, na korytarz na którym było trochę jaśniej niż w sali, przymrużyłem delikatnie oczy, a Cailin nawet na to jakoś specjalnie nie zareagowała tylko wskazała abyśmy szli dalej. Wskazywała na różne przedmioty i sale opowiadając co się w nich dzieje, kto mieszka. W jednej z sal zauważyłem kilkoro dzieci, które się bawiło klockami uśmiechnąłem się pod nosem, jednak pani Russo od razu mnie ponagliła abym się ruszył i szedł za nią, jakoś nie mogłem się skupić na tym co opowiadała, myślałem o innych ludziach, którzy tu są o tych dzieciach które niczemu nie są winne, są chore choć nic nie zrobiły, są same choć tez nic nie zrobiły. Może jednak nie powinienem narzekać tylko się lekko uśmiechać i się otworzyć przed innymi? W końcu oni chcą mi pomóc a ja ich odrzucam. Czas się zmienić, w końcu i tak mało mi go zostało.  
~ Każdy komentarz motywuje, więc komentujcie wyrażając swoje opinie ~ 
Informuje 14 osób więc myśle, że przynajmniej 50% skomentuje hyhy
 Pisząc drugą część rozdziału przez cały czas słuchałam Andie Case - We're Gonna Be Ok  dziękuje za to, że czytacie więc komentujcie, obserwujcie bloga i róbcie to co chcecie x 
Jak myślicie czy Justin otworzy nam się przed Cai? 
~ Wasza @xiSzejk love Ya x ~